NIE DA SIĘ ZAPOMNIEĆ...
Nie da się zapomnieć... Wszystkich wydarzeń, które miały wtedy miejsce. Czerwiec czterdziestego pierwszego roku...
Obudziłam się nad rankiem. Słońce. I niezwykła cisza. Niepojęte milczenie. Nikt nic nie mówił. Nikt nie rozmawiał. Żadnego ruchu na ulicach. Wydawało mi się to dziwne. Nigdy tak nie było. Pamiętam, że dopiero później wszystko zrozumiałam. Wybuchła wojna. Rodzice kręcili gałką radia, a wtedy słowa Mołotowa wszystko potwierdziły.
Zaczęły towarzyszyć mi miliony uczuć. Najbardziej strach rozpędzający się po całym ciele. Nic nie wiedziałam o śmierci. Nikt nie zdążył mi o niej wytłumaczyć. Od razu ją zobaczyłam...
Zaczęły towarzyszyć mi miliony uczuć. Najbardziej strach rozpędzający się po całym ciele. Nic nie wiedziałam o śmierci. Nikt nie zdążył mi o niej wytłumaczyć. Od razu ją zobaczyłam...
Bomby latające z jakimś dźwiękiem, z wyciem. Te dźwięki były straszne. Karabiny strzelające z samolotów. Człowiekowi w tamtym momencie wydawało się, że wszystkie kule lecą do niego. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, jaką niespodziankę niesie mi jutro... Miast już nie było. Niczego nie było. Pozostały tylko ruiny. Ten drewniany domek, który stał zza rogiem, a wokół niego i na parapetach doniczki z kwiatami. Nic po nim nie pozostało. Wszystko było wypalone. Ogień powoli się rozprzestrzeniał, buchając ze wszystkich stron i nie oszczędzając nic, a dym unosząc się wypełniał ulice i przesłaniał niebo...
Widziałam ich. Ludzi uciekających, z pełnymi workami konserw, cukierków. Niosących garnki z cukrem, całe wory mąki. Mijałam też kobiety, biegnące z pełnymi kociołkami mleka. Zbombardowano sklepy, każdy brał jak najwięcej się da. Tylko, że trwała gonitwa czasu. Najgorzej było przetrwać zimę. Zaczął panować głód. Wiosną, żadne drzewa nie wypuściły żadnych liści, zjadaliśmy wszystkie pączki. Zdzieraliśmy nawet korę, zrywaliśmy trawę, by przetrwać. Powtarzano niejednokrotnie: 'byle do jutra'. Była też zupa z pokrzywy. Dokładnie to pamiętam, bo nawet sama ją wtedy zrywałam. Chodziliśmy z rozdętymi brzuchami. Mogłam zjeść nawet kilka litrów tego wywaru i tak się nim nie najadałam. Nieważne, ile by mi go nalali. Chociaż, dobre było i to. Bo tak naprawdę... Nie mieliśmy nic. Z głodu wewnętrznie czułam w sobie zimno, nieustające straszliwe zimno. A choćbym cokolwiek na siebie nie nałożyła, to nadal było mi chłodno. Nie sposób było się ogrzać. Bardzo chcieliśmy żyć...
Nie wspominam żadnych dziecięcych zabaw. Żadnych figli. W sumie, żadne z dzieci już się nie śmiało. No może z początku, gdy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy, co tak naprawdę się dzieje. Ja pamiętam tylko dom dziadka, w którym mieszkaliśmy. Żółty, drewniany, za którym stał płot, a obok niego był piasek. Ten, w którym lepiliśmy babki. Wspomnienia w kolorach, potem jak urywek z jakiegoś filmu. Mnie wynoszą dokądś, krztuszę się dymem, a wszystkie nasze rzeczy, nasz cały dobytek znajdował się na zewnątrz. Wszelkie tobołki, krzesła. Wszystko leżało na ulicy.
Szłam pustą drogą, wokół nie było nic. Żadnych oznak życia. Mama napisała na jakimś kawałku kartki moje nazwisko, imię, rok urodzenia. Włożyła mi do kieszeni i powiedziała: 'Idź' wskazując palcem na pewien budynek. Tam biegały dzieci. Okazało się, że to dom dziecka. Chciała, abym pojechała razem z nimi. Bała się o to, że zginę. Jak każde dziecko rzuciłam się na jej szyję i ze łzami w oczach nie chciałam jej puścić. To była moja mama... Odeszła mówiąc: "Widzisz, tam są drzwi. Pójdziesz i je otworzysz.' Byłam pewna, że będzie to trwać najwyżej kilka dni. Nikt mi nie wytłumaczył, że to może trwać bardzo długo, nawet parę dobrych lat. Długo czekałam. Co noc patrzyłam przez okno budynku domu dziecka. Miałam nadzieję, że ujrzę w nim moją mamę idącą po mnie, miałam nadzieję, że to koniec i już wszystko będzie dobrze. Niestety... Wojna się skończyła. A mamy dalej nie było...
Jeszcze wcześniej, kiedy mieszkałyśmy w domu dziadka, zbieraliśmy się czasem przy stole, patrząc na fotografie ukazujące naszego tatę. Był on na froncie, przychodziły od niego listy skierowane do nas. Rzadko je otrzymywaliśmy, ale grunt, że mieliśmy z nim jakikolwiek kontakt. Po ostatnim odpisaniu na jego wiadomość, odpowiedzi już nie otrzymaliśmy...
Szłam pustą drogą, wokół nie było nic. Żadnych oznak życia. Mama napisała na jakimś kawałku kartki moje nazwisko, imię, rok urodzenia. Włożyła mi do kieszeni i powiedziała: 'Idź' wskazując palcem na pewien budynek. Tam biegały dzieci. Okazało się, że to dom dziecka. Chciała, abym pojechała razem z nimi. Bała się o to, że zginę. Jak każde dziecko rzuciłam się na jej szyję i ze łzami w oczach nie chciałam jej puścić. To była moja mama... Odeszła mówiąc: "Widzisz, tam są drzwi. Pójdziesz i je otworzysz.' Byłam pewna, że będzie to trwać najwyżej kilka dni. Nikt mi nie wytłumaczył, że to może trwać bardzo długo, nawet parę dobrych lat. Długo czekałam. Co noc patrzyłam przez okno budynku domu dziecka. Miałam nadzieję, że ujrzę w nim moją mamę idącą po mnie, miałam nadzieję, że to koniec i już wszystko będzie dobrze. Niestety... Wojna się skończyła. A mamy dalej nie było...
Jeszcze wcześniej, kiedy mieszkałyśmy w domu dziadka, zbieraliśmy się czasem przy stole, patrząc na fotografie ukazujące naszego tatę. Był on na froncie, przychodziły od niego listy skierowane do nas. Rzadko je otrzymywaliśmy, ale grunt, że mieliśmy z nim jakikolwiek kontakt. Po ostatnim odpisaniu na jego wiadomość, odpowiedzi już nie otrzymaliśmy...
Nie, nie da się zapomnieć. Ale ja nie chce tego wszystkiego pamiętać. To jest właśnie najgorsze. Ilekroć staram się, by puścić w niepamięć wszystkie sytuacje, które mnie wtedy spotkały, to i tak wracają do mnie w najmniej odpowiednim momencie. Wszystkie wspomnienia nadal tkwią we mnie. A ja... Ja, pomimo upływu tylu lat, chciałabym, aby mama wróciła, a tato odpisał na mój list. Chciałabym, aby byli przy mnie. Chciałabym poczuć jeszcze chociaż raz, przez chwilę, magię rodzinnego ciepła...
36 komentarze: